W tabeli wiosny i uwzględniającej jedynie mecze u siebie Orlęta zajęły pierwsze miejsce. Cieszy to pana, czy też nie?
– Odczuwam jedynie małą satysfakcję, gdyż prowadzony przeze mnie zespół nadal występować będzie w czwartej lidze. O braku sukcesu zadecydowała runda jesienna.
Trudno było dobrze rozpocząć sezon, kiedy kadra zespołu tworzyła się w zasadzie z dnia na dzień…
– Ano właśnie. Na przełomie lipca i sierpnia pojechaliśmy na obóz w całkiem innym składzie, niż później występowaliśmy w lidze. Przed sezonem dołączyło do nas aż czterech piłkarzy zza wschodniej granicy. Dwóch z nich umiało dobrze grać w piłkę, ale za Orlęta nie daliby się pokroić. Zresztą stworzyli czteroosobową grupę, będącą w separacji z pozostałymi zawodnikami.
Początkowo kadra opierała się głównie na zawodnikach z prowadzonej przez pana drużyny mistrza województwa juniorów. Sądził pan, że razem z kilkoma piłkarzami doświadczonymi zdołają zająć miejsce gwarantujące powrót do trzeciej ligi?
– W żadnym wypadku. Podstawowym założeniem przed sezonem było bowiem ogranie juniorów w czwartej lidze. Nikt nie mówił o awansie. Dopiero po przyjściu wspomnianych obcokrajowców lekko się podgrzeliśmy. A to, oceniając z perspektywy minionych miesięcy, był nasz wielki błąd. Juniorzy siedzieli na ławce, a ci co ich zastąpili grali przeważnie dla siebie, czego efektem było dopiero szóste miejsce po rundzie jesiennej.
Kto najbardziej na tym stracił?
– Dawni juniorzy, głównie dysponujący dobrymi warunkami Piotrek Fortuna, a także Michał Purzycki.
Co zadecydowało, że wiosną zaczęliście się piąć w górę tabeli?
– Duży wpływ na to mieli bramkarz Mateusz Oszust oraz rozgrywający Sylwester Buga. Oni doskonale wypełnili największe w zespole luki. Nie są to jakieś wielkie gwiazdy, ale solidni zawodnicy, którzy chcieli grać dla Orląt i nawiązali doskonały kontakt z pozostałymi. Atmosfera uległa diametralnej zmianie i zaczęliśmy wygrywać.
Dlatego, że Orlęta prezentowały wysoki poziom, czy też wskutek obniżenia lotów przez sąsiadów w tabeli?
– Niestety, poziom ostatnich rozgrywek był bardzo słaby. Poprzednie zespoły, które awansowały czyli Podlasie i Wisła Puławy, prezentowały się o wiele lepiej od Chełmianki. Teraz wystarczyło, że Hetman Żółkiewka znacznie wzmocnił się zimą zawodnikami z zewnątrz i zaczął punktować. Ale i tak spadł do okręgówki, bo na tym poziomie powinno się przede wszystkim grać zawodnikami miejscowymi. Zresztą co tu więcej na ten temat mówić, skoro trzecie w tabeli Orlęta dwukrotnie przegrały z ostatnimi Cisami Nałęczów.
Nie uważa pan, że istotna w kontekście walki o awans porażka z tym zespołem u siebie była efektem występu Orląt w okręgowym finale Pucharu Polski?
– Awans przegraliśmy nie meczem z Cisami, tylko w Soli, gdzie w drugiej połowie sam Artur Gaj nie wykorzystał czterech stuprocentowych okazji do zdobycia bramki. A jeżeli chodzi o puchar, to już przed meczem ze Spomlekiem pytałem, czy mamy koncentrować się zarówno na lidze, jak i na pucharze. Ostatecznie chcieliśmy złapać za ogon dwie sroki, a to rzadko komu się udaje. Nam też, bo po pucharowym finale i my i Podlasie przegraliśmy swoje ligowe spotkania.
Z drugiego miejsca awansował Olender, ale chyba nie dysponuje odpowiednim na trzecią ligę obiektem. Liczy pan może na to, że nie dostanie licencji i Orlęta otrzymają propozycję gry na tym poziomie rozgrywek?
– Olender najprawdopodobniej występować będzie w Biłgoraju. Zresztą jeżeli nie wywalczyliśmy awansu na boisku, to nie mamy o czym rozmawiać.
Mimo to kogo by pan w swojej drużynie wyróżnił?
– Piotrka Ozygałę, Pawła Grulę oraz Artura Gaja. ten ostatni zdobył czternaście bramek, ale mógł dwa razy więcej. Za rundę wiosenną słowa uznania należą się Michałowi Szewczakowi, który wrócił po rocznej przerwie i we wszystkich meczach oddawał Orlętom całe serce.
Nadal będzie pan trenerem Orląt?
– Moja umowa skończyła się z dniem 30 czerwca. Aktualnie przebywam na urlopie i póki co nikt ze mną na temat podpisania nowej nie rozmawiał. Jeżeli miałbym nadal prowadzić drużynę, to pod pewnymi warunkami. Główny to jasno określony cel już od początku sezonu.